Osobiście wydaje mi się, że Maleńczuka rozumie tylko sam Maleńczuk. Jeszcze do niedawna grał role pierwszego obrazoburcy Rzeczpospolitej, aż tu nagle nagrywa płytę Cantigas de Santa Maria, z trzynastowiecznymi pieśniami religijnymi. Skąd taki pomysł? Czy Maleńczuk tylko przedrzeźnia ostentacyjną średniowieczną religijność? A może tylko po raz kolejny wchodzi w rolę – przecież jest aktorem? A może jeszcze coś – może pod maską nieczułości i sarkazmu kryje rosnące zainteresowanie sprawami ostatecznymi?
Osobiście wydaje mi się, że tym, co pozwala mu zaspokoić żądania nieprzeciętnego ego, jest bycie mistrzem ceremonii, ciągle znajdowanie się na topie, a gdy tylko wydaje mu się, że z tego szczytu choć na chwile się osuwa, zrobi wszystko by na nim pozostać. Przecież nikogo nie zdziwiło by już, gdyby Maleńczuk po raz kolejny nagrał cyniczne kawałki, świadczące o tym, że dla niego nie ma żadnych świętości. Do tego zdążyliśmy się przecież już przyzwyczaić…
Wróćmy jednak do wczorajszego dnia. Kiedy zaproszono mnie za kulisy, okazało się że to co przedstawił na scenie nie było do końca takie wyreżyserowane. Zapewne artysta trzymał się wcześniej przygotowanego scenariusza, ale ten scenariusz okazał się być głęboko zakotwiczony w tym jak naprawdę zachowuje się Maciej Maleńczuk. W końcu mógł już przestać udawać…
Nie wiem i pewnie nigdy się do końca się nie dowiem, czy Maleńczuk (Pan) nosi na co dzień dobrze dopasowaną maskę, czy on po prostu taki już jest. Jedno jest pewne -wykorzysta każda okazję, żeby światło reflektora było skierowane właśnie w jego stronę. Na własnej skórze mogli to odczuć wczoraj dziennikarze, którzy w niecenzuralny sposób zostali „poproszeni” przez gwiazdę wieczoru o opuszczenie garderoby. Za zgodą Maleńczuka ja zostałam. Dlaczego? Może dlatego, że wcześniej uprzedzono mnie, ze „trzeba na niego uważać” i nie wybijałam się przed szereg? Cała ta sytuacja przypominała trochę scenę „jak pan karze sługa musi”.
Z resztą, ja też pozwoliłam się Maleńczukowi wodzić się za nos. „To tu to tam” jak śpiewa inny Krakowski artysta. Ciągle obiecywał mi rozmowę, a co z tego wyszło…nic. Jak sam na końcu powiedział „Dziennikarze zostają olani” i zostali. Zasunął szybę samochodu i odjechał…
Iwona Kadłuczka