Na czym można by się skupić?
Chociażby na losach poszczególnych pilotów. Największym myśliwskim asem bitwy o Anglię był Czech Josef Frantisek, który wolał latać Polakami i zestrzelił 17 niemieckich maszyn. Ale nasi piloci uzyskali tylko nieznacznie gorsze wyniki – na przykład Witold Urbanowicz, mający na koncie 15 strąceń...
Tytuł filmu jest dość prowokacyjny...
„Bloody foreigners: the Polish Battle of Britain” czyli w wolnym tłumaczeniu „Cholerni obcokrajowcy: Polska Bitwa o Anglię” dobrze określa ówczesny stosunek Anglików do polskich aliantów. Stosunek, przynajmniej na początku, niechętny, gdyż ze względu na nieznajomość języka trudno było Polakom porozumieć się z ich angielskimi dowódcami. Tę niechęć pogłębiał fakt, że polscy myśliwcy latający w 1939 roku na PZL-ach ze stałym podwoziem często zapominali podczas treningu na Hurricanach o otwieraniu podwozi do lądowania, co prowadziło do uszkodzeń samolotów.
Film przypomina dramatyczne wejście do akcji Dywizjonu 303 dzięki niesubordynacji Ludwika Paszkiewicza, który podczas lotu treningowego dostrzegając walkę powietrzną samowolnie oddalił się od swojego klucza i zestrzelił niemiecki samolot zaliczając pierwsze strącenie. Tymczasowy angielski dowódca dywizjonu uznał wówczas, że nie należy dłużej pozbawiać Polaków możliwości walki i następnego dnia, 1 września 1940 roku, dywizjon został postawiony w stan gotowości bojowej.
I okazał się najskuteczniejszą jednostką spośród wszystkich dywizjonów alianckich...
Pułkownik Stanley Vincent, dowódca bazy Northolt z której startowali Polacy, był na tyle zaskoczony masowo zgłaszanymi zwycięstwami naszych pilotów, że polecił swojemu oficerowi, kwalifikującemu meldowane zestrzelenia, poddawać je szczegółowej analizie. Co więcej, zdecydował się naocznie przekonać jak walczą polscy sojusznicy i 5 września poleciał za poderwanym do akcji Dywizjonem 303. To, co zobaczył, wywarło na nim ogromne wrażenie. Lądując w Northolt oświadczył: „Na Boga, oni to robią rzeczywiście, to nie żadna imaginacja” i dodał, że tego widoku nie zapomni do śmierci.
Skąd się brała taka skuteczność polskich pilotów?
Składało sie na to połączenie kilku czynników. Po pierwsze, doskonałe wyszkolenie strzeleckie, połączone z wolą walki, odwagą i doświadczeniem bojowym zdobytym podczas kampanii wrześniowej 1939 roku i bitwie o Francję.
Po drugie, polska taktyka myśliwska, pozwalająca pilotom na pewną swobodę indywidualnego działania przy zachowaniu zespołowej dyscypliny.
Niebagatelne znaczenie miał też tak zwany polski orli wzrok, jak nazywali go Anglicy i Amerykanie, wspominający, że Polacy zawsze pierwsi dostrzegali na niebie samoloty wroga
No i wreszcie nieoceniona pomoc polskich mechaników naprawiających nieustanie, 24 godziny na dobę, uszkodzone w boju samoloty, co zapewniało naszym dywizjonom najwyższy stopień sprawności sprzętowej wśród wszystkich jednostek RAF-u.
Mówi pan o orlim wzroku Polaków...
Wydaje się, że to efekt specjalistycznych ćwiczeń. Jednym z nich było na przykład obserwowanie much i dokładne śledzenie ruchów jakie wykonują. To potem procentowało w walce.
Tu warto wspomnieć o konkursie strzeleckim 11. Grupy Myśliwskiej jaki odbył się 11 kwietnia 1942 roku. Uczestniczyły w nim 22 dywizjony, w tym trzy polskie, a wynik wprawił w zdumienie i zakłopotanie dowództwo grupy. Otóż Dywizjon 303 uzyskał 808 trafień, Dywizjon 316 – 432 trafienia, a Dywizjon 315 – 183 trafienia. Natomiast najlepszy dywizjon RAF-u, który zajął czwartą lokatę, miał na koncie 150 trafień.
Jedni mówią o bitwie o Anglię, inni o bitwie o Wielką Brytanię. Która terminologia jest poprawna?
Obie. Faktem jednak jest, że historycy od początku przyjęli tę pierwszą wersję, tym bardziej, że używano jej powszechnie podczas wojny.
Tekst i fot. PIOTR GULBICKI, Dziennik Polski