Nasza 218-osobowa reprezentacja wraca do kraju z dziesięcioma medalami. Amerykanom, żeby zdobyć tyle samo, wystarczyło wysłać do Londynu tylko dwoje pływaków – Michela Phelpsa (cztery złote i dwa srebrne) oraz Missy Franklin (cztery złote).
Niby nie było gorzej niż cztery lata temu w Pekinie czy osiem lat temu w Atenach, ale tylko „niby”, bo choć liczba medali jest identyczna, to jednak złotych i srebrnych jest mniej. Na dodatek w Londynie zdobyli je w większości ci sportowcy, na których nikt nie stawiał, czyli ci, którzy nie byli objęci programem przygotowań olimpijskich, programem znanym pod nazwą Klub Londyn. Zatrzymajmy się przy nim na chwilę. Program ten przeznaczony dla najlepszych sportowców, miał być rewolucją, polegało to – z grubsza - na finansowaniu każdego sportowca indywidualnie, co kosztowało około 70 mln złotych. Objęto nim 107 sportowców.
Teraz uwaga: z tej ponad stuosobowej grupy przyszłych olimpijczyków medale zdobyło zaledwie osiem osób, 40 w ogóle nie zakwalifikowało się na igrzyska! Dodajmy jeszcze, że trójka medalistów: Bogacka, Bonk, Zieliński, w ogóle nie była objęta tym programem!
„Na analizy przyjdzie jeszcze czas” - to słowa z lubością powtarzane po każdej klęsce przez działaczy odpowiedzialnych za polski sport. I od lat nic się nie zmienia, a reformy – też od lat – przeprowadzają ciągle ci sami ludzie. Być może nastał czas, by im podziękować, a na razie pocieszmy się, tym, że Brytyjczycy, obecnie trzecia sportowa potęga na świecie, 16 lat temu wyjechała z igrzysk w Atlancie zaledwie z jednym złotem medalem, sklasyfikowana na 36 miejscu.
Janusz Młynarski, MojaWyspa.co.uk
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.