Co było – i jest nadal – doskonale widać na ulicach. Zwarte i pomagające sobie społeczności – bo ci „Azjaci” to grupa mniej więcej tak zróżnicowana pod względem etnicznym, językowym i religijnym jak Europejczycy, więc trudno mówić o nich jako o jednej całości – szybko zaczęły osiągać małe i większe sukcesy. Zmonopolizowali np. rynek off-licence i dostaw do nich. Na początku lat 70. w Dewsbury było ich 37 i każdy prowadziła pakistańska rodzina. Rozwinęli własne systemy pożyczek, bo nie lubili banków. Wspierali się nawzajem i stworzyli państwa w państwie.
Wielu z tych, którzy przybyli do Londynu, znalazło dom w Southall i nie stało się to przez to, że – jak żartują londyńczycy – wysiadali na Heathrow i prosili o kurs na Picadilly lub Oxford, a taksówkarz wiózł ich na przedmieście, wysadzał i mówił, że Oxford Circus jest zaraz za rogiem. Stało się tak dlatego, że była tam fabryka Woolf Rubber, która chętnie zatrudniała Azjatów. Pierwsi ściągali następnych, a wszyscy chcieli mieszkać blisko pracy. Tak się zaczęło, a dziś stanowią tam oni 97 proc. mieszkańców. Zaraz za nimi podążyli pracownicy kolonialnej administracji – najpierw z Kenii, a później też 30 tys. hindusów wypędzonych z Ugandy przez Idi Amina. Inną historią są sikhowie, którzy jeszcze przed wojną zaczęli przybywać do Leeds, gdzie najpierw przyjechał jeden – Darshan Singh, a później zaczął ściągać kolejnych.
Ta postimperialna imigracja nabrała takiego tempa, że o ile w połowie lat 50. na całych Wyspach było kilkadziesiąt tysięcy ludzi pochodzących z subkontynentu indyjskiego, to w 1971 r. w samym Bradford 10 proc. populacji stanowili Pakistańczycy, a w 1985 tylko w tym jednym mieście było ich 50 tys. Spis powszechny z 1991 r. – do którego jeszcze wrócimy – pokazał nieco ponad 3 mln ludzi o takich korzeniach, a ostatni (z 2011 r.) już 4 mln. Nie ma tu zresztą co wymieniać. Wystarczy wspomnieć, że w 1970 r. naliczono w Wielkiej Brytanii… 2 tys. indyjskich restauracji prowadzonych przez Bengalczyków.
Wszystko to stało się w zaledwie 50 lat i nie bez problemów.
PAKI-BASHING
Niekiedy nieprzyjemnych, ale anegdotycznych. Tak było na przykład w jednej z fabryk w Midlands, w której pracowało sporo sikhów, a na przełomie lat 50. i 60. załoga zbuntowała się przeciwko wspólnym sanitariatom. Biali pracownicy uznali bowiem, że ich azjatyccy koledzy są powodem brudu, który w nich panował. Rzecz skończyła się tak, że zarząd zdecydował o zrobieniu odrębnych przyszniców oraz toalet dla sikhów. Jakież musiało być zdziwienie brytyjskich czyściochów, gdy okazało się, że u „brudasów” wszystko jest, jak należy, a u nich był taki sam syf jak wcześniej.
Czasami – zwłaszcza w okresach, kiedy gospodarka miała się gorzej – bywało jednak znacznie nieprzyjemniej. W latach 70. i 80. na porządku dziennym był tzw. paki-bashing. Dochodziło do pobić i morderstw. Popularność zyskiwały ruchy rasistowskie, a ich liderzy nie przebierali w środkach. W słowach zresztą też nie. Po jednym z takich morderstw John Kingsley Read komentował: „Jeden mniej. Milion do załatwienia”. Nie pomagała też policja, której postawę Winder podsumowuje, pisząc: „Kierowano się przekonaniem, że to wina ofiar, bo jakby ich nie było, to by ich nie bili”.
Mimo to liczebność tej grupy etnicznej stale się powiększała. Z jednej strony do już osiadłych w Wielkiej Brytanii przybywali i nadal przybywają kolejni. Z drugiej coraz więcej jest też ludzi należących do tej grupy etnicznej, ale urodzonych w Wielkiej Brytanii. Statystyki pokazują zresztą, że dzieje się to dość szybko, bo – tu wrócę do spisu powszechnego z 1991 r. – przeciętna rodzina z Bengalu miała wtedy 5,3 dziecka, z Pakistanu 4,8, a hinduska 3,8.
Ale ten spis pokazał też coś innego i bardzo interesującego. Wiele stereotypów można chyba schować do szafy i się do nich więcej nie przyznawać. Co czwarty z „azjatyckich” studentów powtarzał na studiach egzaminy tylko po to, żeby otrzymać lepszą ocenę. Jednocześnie – co jest anegdotyczne – okazało się, że na liście milionerów jest siedem razy więcej Patelów niż Smithów. Choć w ogóle Smithów jest 10 razy tyle co Patelów. 10 proc. osób należących do tej grupy etnicznej pracowało w zawodach zaliczanych do tzw. professionals. W przypadku białych brytyjczyków było to o połowę mniej.
Powodem być może jest to, że w społeczności azjatyckiej jest wiele osób, które diablo ciężko pracują.
Tomasz Borejza, Cooltura