Nie było dotąd epoki tak pruderyjnej jak wiktoriańska. I jednocześnie tak pełnej hipokryzji, bo niezliczone seksualne tabu szły w parze z niespotykanym nigdy wcześniej ani później rozwojem prostytucji. Były to czasy, gdy w tak zwanym dobrym towarzystwie nie używano słów uważanych za związane z seksem. A uważano za takie w zasadzie wszystkie: na przykład słowo „noga” starano się zastępować „kończyną”. Apteczne półki uginały się od urządzeń mających uniemożliwić masturbację, przypominających średniowieczne narzędzia tortur, które stosowano jednak bardzo chętnie, ponieważ wierzono, że onanizm jest źródłem wielkiej liczby chorób. Tak fizycznych, jak i psychicznych. Ciekawym symbolem epoki był słynny historyk sztuki John Ruskin, który w czasie nocy poślubnej wpadł histerię. Tak dużą, że nie tylko doprowadziła do anulowania małżeństwa, ale też wpędziła go w depresję. Powodem traumy był widok włosów łonowych nowo poślubionej żony Effie Gray. Ruskin nie spodziewał się niczego takiego, bo antyczne rzeźby, które były jedynymi nagimi postaciami, jakie widział wcześniej, ich nie miały i nie wiedział, co zrobić.
Jednak to była moralność epoki wiktoriańskiej, a nie samej Wiktorii.
Wiktoria i Albert
Urodzona w 1819 r. kobieta miała nieposkromiony apetyt seksualny. Być może nie był on tak wielki jak ten, z którego słynęła Katarzyna II. Na tym polu trudno jednak rywalizować z kimś, kto – jak głosi legenda – miał umrzeć na skutek stosunku z koniem. Jednak i tak zupełnie nie przystawał on do tego, jak można sobie wyobrażać władczynię uważaną za osobę, która wprowadziła kraj w epokę pruderii i której imię do dziś jest z pruderią nieodłącznie związane.
„To było satysfakcjonujące i oszałamiające doświadczenie… Nigdy, nigdy nie spędziłam takiego wieczoru. Jego wyjątkowa miłość i uczucie dały mi poczucie niebiańskiej miłości i szczęścia. Obejmował mnie w ramionach i całowaliśmy się ponownie, i ponownie” – młoda królowa pisała do ówczesnego premiera lorda Melbourne o swojej nocy poślubnej z księciem Albertem, by następnie rozpisać się także i o tym, jak niewiele czasu młoda para poświęciła na sen. Był to początek, który wróżył udane małżeństwo. Tym bardziej że zostało ono zawarte – co było rzeczą raczej rzadką wśród koronowanych głów Europy – z miłości. Niezbyt urodziwa, mówiąc dość łagodnie, dziewczyna bardzo młodo została władczynią jednego z najpotężniejszych światowych Imperiów. Dzięki temu nie tylko stała się jedną z najlepszych partii na świecie, ale też sama mogła decydować o tym, kogo poślubi. Jej wybrankiem stał się saski książę Albert – kuzyn, którego poznała nieco wcześniej.
Małżeństwo nie tylko zapowiadało się na udane, ale też takie było. Choć kłótnie Wiktorii i Alberta przeszły do historii, to emocje, które za nimi stały, mówiły raczej, że nie są sobie obojętni, niż że się między nimi nie układa. Ich powodem były zresztą zwykle sprawy „śłużbowe” i zapędy Alberta do podniesienia swojej pozycji oraz możliwości decydowania, bo podobno niezbyt dobrze znosił rolę przystawki do własnej żony. Jednak w życiu prywatnym układało im się nieźle, a w sypialni rewelacyjnie. Efektem tego było dziewięcioro dzieci, których sama Wiktoria… nie lubiła. „Nienawidziła być w ciąży. Miała przedporodowe i poporodowe depresje. Nienawdziła karmić piersią swoich dzieci, która uważała za przerażające małe rzeczy. Nie było w niej żadnych uczuć macierzyńskich” – mówiła historyczka Helen Rappaport w nakręconym niedawno przez BBC serialu „Dzieci Królowej Wiktorii” i dodawała: „Wiktoria lubiła seks. Tylko nie lubiła jego efektów”.
Zresztą doskonale pokazuje to jedna z anegdot dotyczących królowej. W 1857 r. urodziła ostatnią z córek, której nadano imię Beatrycze. Lekarz rodziny królewskiej sir James Reid ostrzegł ją, że nie powinna mieć już więcej dzieci, bo to może zagrozić jej zdrowiu. – Mój drogi Jamesie! Czyżbyś sugerował, że nie powinnam mieć już więcej radości w łóżku? – odpowiedziała na to, ale zadbała, by więcej dzieci już nie mieć. Choć są i tacy, którzy twierdzą, że urodziła ich jeszcze co najmniej troje. Tyle tylko że ojcami mieli być już inni mężczyźni i dzieciaki wychowano poza rodziną królewską.
Wszyscy kochankowie królowej
Książę Albert zmarł bowiem w 1861 r. Powodem jego śmierci był tyfus lub choroba Leśnieweskiego-Crohna. Sama Wiktoria przyczynę tę widziała jednak gdzie indziej i wrażliwa na ducha epoki przez lata obwiniała o śmierć małżonka swojego najstarszego syna. Jej zdaniem Alberta zabiła zgryzota spowodowana romansem z atrakcyjną irlandzką aktorką, w który wdał się 19-latek. Choć może nie tyle samym romansem, a niedyskrecją, która spowodowała, że mówiły o nim całe Wyspy.
W chwili śmierci męża Wiktoria miała przed sobą jeszcze 40 lat życia. I choć zniosła rozstanie bardzo ciężko i przez kilka kolejnych lat nie opuszczały jej stany depresyjne, bynajmniej nie miała w planie pozwolić, by książę był ostatnim mężczyzną jej życia. Jeszcze w XIX wieku przeciwnicy monarchii rozpuszczali plotki, które kazałyby uznać Wiktorię za nimfomankę. To właśnie oni wskazywali troje nieślubnych dzieci z różnych związków, choć dziś historycy przypuszczają, że mogło chodzić co najwyżej o jedno. O ile w ogóle jakieś nieślubne dziecko było. Brak dzieci nie oznacza jednak braku kochanków.
Pierwszym i najważniejszym z nich był – tak pisała o nim królowa – „fascynujący Johnny Brown”. Mężczyzna był stajennym w królewskiej rezydencji Balmoral, która z czasem zyskała miano miłosnego gniazdka królowej. Szkocja zapewniała ucieczkę od ciekawskich wypełniających królewskie pałace i dawała odrobinę prywatności. Tę Wiktoria wykorzystała, nawiązując romans z twardym Szkotem, który słynął z tego, że klął jak szewc i nosił wspaniałą brodę. Za sprawą plotek – wszak nikt oficjalnie nie potwierdzał romansu – nazywano go „królewskim ogierem”, a ją „panią John Brown”. Relacja była podobno tak silna, że para wzięła potajemnie ślub. Wiadomo o tym stąd, że Steven Runciman – legendarny historyk krucjat – znalazł w archiwach monarchii akt, który go potwierdzał. Pewności jednak nie ma, ponieważ kiedy przekazał go w królewskie ręce, ten trafił do kominka. Choć są i tacy – i tych jest większość – którzy twierdzą, że żadnego dowodu nigdy nie było.
Już jako cesarzowa Indii Wiktoria na służącego wzięła sobie młodego Hindusa, który nazywał się Abdul Karim. Kiedy chłopak przybył do Windsoru, miał zaledwie 24 lata. Królowa liczyła ich wtedy 68.
Młodzian miał być jej służącym i nauczycielem, którego zadaniem było nauczenie jej języka nowych poddanych, ale z czasem zaczęto przebąkiwać o „niezdrowej” relacji łączącej parę. Jak było naprawdę – znów – nie wiadomo na pewno, bo te dzienniki królowej, które zawierały wyznania uznane za nienadające się do pokazania szerszej publice, zostały zaraz po śmierci Wiktorii spalone przez jej córkę. Jednak już samo to, że wylądowały w kominku, każe się domyślać, że coś kompromitującego musiało się w nich znajdować.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.