Kalifornijska gorączka złota. "Panują tu grzech, zło, kłamstwo, złodziejstwo, pijaństwo, hazard i mord"
Poszukiwacze złota w Kalifornii w 1850 r. (Fot. domena publiczna)
W połowie XIX w. miliony ludzi wyruszyły na zachód Stanów Zjednoczonych szukać złota. Sen o fortunie podsycały gazety. Jedna opublikowała reklamę lepu na złoto. Zawartość butelki należało rozsmarować na ciele, a następnie sturlać się z jakiegokolwiek zbocza w Kalifornii.
James Marshall nie szukał złota, a gdyby go zapytać, pewnie wolałby go przypadkiem nie znaleźć. 24 stycznia 1848 r., w dniu, w którym zmienił się bieg dziejów Kalifornii, Stanów Zjednoczonych, a w pewnym sensie również świata, Marshall miał 38 lat. Był kawalerem przywykłym do ciężkiej pracy, nauczonym przez ojca uprawy roli, stolarki, kołodziejstwa. Przybył w te strony z New Jersey. Jego podróż przez kraj trwała kilka lat, po drodze zakładał farmy i rancha – w Indianie, Illinois, Missouri i w Oregonie. Chorował na malarię. Słońce Kalifornii miało go leczyć.
Znalazł pracę jako inżynier u niejakiego Johna Suttera, osadnika ze Szwajcarii, jednego z pierwszych posiadaczy ziemskich w Kalifornii, założyciela Fortu Sutter – który dziś nazywa się Sacramento i jest stolicą stanu. Marshall z Sutterem zawiązali spółkę, by wybudować tartak 40 mil od Fortu Sutter w górę rzeki American. Tamtego poranka Marshall sprawdzał stan koryta rzeki, które jego robotnicy poszerzali nocą, żeby w dzień nie zakłócać pracy uruchomionego już tartaku. Na dnie znalazł kilka błyszczących złoto kamyków.
Fort Sutter Fot. domena publiczna
Sheldon Shufelt miał wtedy 30 lat, mieszkał w mieścinie Windham w stanie Nowy Jork z żoną i rocznym synkiem. Wkrótce opuści ich i wyruszy na zachód. Cztery lata później będzie martwy.
Ge-Wi-Lih był wtedy wodzem jednej z osad Indian Pomo zamieszkujących brzegi jeziora Clear 100 mil na północ od Fortu Sutter. Jego lud był jednym z setek żyjących w Kalifornii przez tysiąclecia przed przybyciem Europejczyków. Dwa lata później biali zmasakrują ponad setkę ludzi z osady Ge-Wi-Liha.
Levi Strauss miał wtedy 19 lat, rok wcześniej przybył z matką do Stanów Zjednoczonych z Bawarii. Jego rodzina prowadziła wielobranżową hurtownię w Kentucky. Wkrótce wyślą młodego Leviego do Kalifornii, żeby otworzył oddział w San Francisco.
Samuel Brannan miał wtedy sklep w Fort Sutter. Kilka tygodni później robotnicy z tartaku Marshalla zapłacą mu za puszki z fasolą drobinami złota. Brannan ruszy w teren. Będzie jeździł od chaty do chaty, od rancza do rancza i skupował narzędzia – kilofy, szpadle, łopaty i sita.
Tyle złota, ile błota
akim wielkim nieszczęściem okazało się dla mnie to odkrycie – napisał we wspomnieniach John Sutter.
Gdy w styczniu 1848 r. Marshall przybył do fortu i pokazał mu znalezisko, przeczytali obszerny wpis w encyklopedii i poddali kamyki kąpieli ługowej. Uznali, że mają przed sobą złoto najwyższej próby – co najmniej 23-karatowe.
Sutter z Marshallem mieli ambitne plany co do tego terytorium. Kalifornia była w tamtym czasie zamieszkana przez blisko 150 tys. Indian i ledwie kilka tysięcy europejskich osadników. Dopiero co, w wyniku wojny amerykańsko-meksykańskiej (1846-48), przeszła pod rządy Stanów Zjednoczonych.
W Szwajcarii Sutter prowadził sklep. Zbankrutował. Uciekł z kraju przed wierzycielami. Tu znalazł ziemię obiecaną: niemal dziewiczą krainę żyznych ziem i czystych wód. Razem z Marshallem planowali budowę miasta, rozwijanie upraw rolniczych i hodowlę bydła na wielkoobszarowych ranczach. Wiedzieli, że jeśli wieść o złocie się rozejdzie, te ziemie zadepczą tysiące żądnych fortuny ludzi. Chcieli zachować odkrycie w tajemnicy.
Samuel Brannan miał jednak inne pomysły. Gdy robotnicy płacili mu drobinami złota, wrzucał je do butelki. Gdy się zapełniła, wyszedł z nią na ulicę maleńkiego wtedy San Francisco i krzyczał: „Złoto! Złoto z doliny rzeki American!”.
Resztę załatwili dziennikarze. Najpierw lokalni, a później z całego kraju.
W jeden poranek z tutejszych rzek można wypłukać złoto warte tyle, ile zarabia się w rok – pisali. Jest go tam tyle co błota na naszych ulicach – donosił latem 1848 r. „New York Tribune”.
Pod koniec roku w specjalnym wystąpieniu do Kongresu do osadnictwa w Kalifornii i poszukiwań złota nawoływał już prezydent James Polk. Wieść poszła w świat.
Lądem i oceanem
W jednej z najbardziej gwałtownych fal migracyjnych w dziejach w kilka lat zjechało tu pół miliona ludzi – z Ameryki Południowej, Azji i Australii. Z Alaski docierali Rosjanie. Ale przede wszystkim tysiącami zjeżdżali Amerykanie ze wschodu. Licząca 8 tys. mil podróż morska wokół obu kontynentów amerykańskich trwała od pięciu do ośmiu miesięcy. Najtańszy bilet kosztował 75 dolarów, czyli – w przeliczeniu na dzisiejszą walutę – ok. 20 tys. Dawało to pryczę zbitą z surowych dech i wyżywienie w postaci suszonego mięsa i sucharów.
Przeprawa krytym wozem przez kontynent też zajmowała kilka miesięcy. Była tańsza, ale mniej pewna. Niedoszłych poszukiwaczy złota zabijały choroby, głód, ekstremalna pogoda w górach i na pustyniach, nieznajomość szlaków, przeprawy przez rwące rzeki, wypadki, Indianie czy bandy rabusiów. Szacuje się, że po drodze padło co najmniej kilka tysięcy osadników.
Niezależny poszukiwacz złota w drodze do Kalifornii. Podpis pod tą grafiką pochodzącą z ok. 1850 r. głosił, że połowa przedmiotów, które zabrał ze sobą, okazywała się na miejscu bezużyteczna Fot. domena publiczna
Najrzadziej wybieraną przeprawą był skrót przez Panamę. W tamtejszej dżungli czyhały węże, moskity i malaria. Tę drogę wybrał Sheldon Shufelt, ten, który zostawił w Nowym Jorku żonę i synka. Przetrwał. 85. dnia żeglugi zobaczył wzgórza wokół San Francisco.
A tam najbogatszym człowiekiem był już wtedy Samuel Brannan – pierwszy kalifornijski milioner dzięki spekulacji. Kilofy, szpadle, łopaty i sita, które wykupił w całej okolicy po kilka centów za sztukę, puszczał przybywającym pionierom po kilkanaście dolarów. Tak zbił kapitał pod swoje biznesowe imperium.
Szczęściarze i pechowcy
Przez całą dekadę lat 50. XIX w. obietnica szybkiej fortuny pchała na Zachód tysiące osadników. Wyobrażenie tego, o czym śnili, daje całostronicowe ogłoszenie w dzienniku wydawanym w Richmond w stanie Indiana.
Pewien przedsiębiorca reklamował lep na złoto. Zawartość butelki należało dokładnie rozsmarować na całym ciele, a następnie sturlać się z jakiegokolwiek zbocza w Kalifornii.
Pionierzy poświęcili dorobek życia, żeby tam dotrzeć. Na miejscu czekała ich ciężka robota z kilofem, łopatą czy sitem. Nie było reguł: niektórzy w kilka miesięcy zarabiali tyle ile przez kilkadziesiąt lat pracy na Wschodnim Wybrzeżu. Wracali, zakładali firmy, dawali początki wielopokoleniowym fortunom. Większość harowała po 16 godzin na dobę, żeby wykopać złoto warte kilka dolarów. Ich urobek wysysała spekulacyjna drożyzna. W szczycie boomu za jedno jajko płacono równowartość dzisiejszych 25 dolarów, za funt kawy 100, za parę butów 2,5 tys. Najprostsze blaszane sito do wypłukiwania osiągnęło cenę 600 dolarów.
Sheldon Shufelt wędrówkę w głąb złotej ziemi zaczął w Hangtown, mieście nazwanym tak – jak pisał do rodziny – bo powieszono w nim trzech złoczyńców (hang – wieszać). Wynajął tam muła. Czwartego dnia dotarł do pełnej kopaczy osady w górach (nie podał jej nazwy). Zanotował: Panują tu grzech, zło, kłamstwo, złodziejstwo, pijaństwo, hazard i mord.
Wóda, hazard, śmierć
Górnicze miasteczka wyrastały jak grzyby po deszczu. Przeżywały krótką – kilkuletnią, a nieraz kilkumiesięczną – prosperity i gdy złoża w okolicy się wyczerpywały, upadały i pustoszały.
Nie było w nich sprawnych sądów i organów ścigania. Często rządziły bandy przestępcze. Mieszkańcy skrzykiwali się w obywatelskie milicje. W 1852 r. 90 proc. napływowych stanowili mężczyźni. Nieliczne kobiety pracowały w saloonach jako kelnerki i prostytutki, w hotelach jako praczki i kucharki. W namiotach działały teatry i kabarety. Dobrze prosperowali podróżujący od mieściny do mieściny muzycy. Najpopularniejszymi rozrywkami kopaczy były hazard i pijaństwo. Wykopane za dnia małe fortuny często nocami zmieniały właścicieli.
Poszukiwacze szczęścia w drodze do Kalifornii ok. 1849 r. Fot. Stock Montage/Getty Images
Na porządku dziennym było przejmowanie siłą działek, na których dokopano się do bogatych złóż. Kwitł rasizm – najbardziej znienawidzoną grupą stali się coraz liczniejsi i przedsiębiorczy Chińczycy. Już w 1842 r. legislatywa Kalifornii nałożyła na nich specjalny podatek.
Środkowa i północna Kalifornia była krainą wilgotną, deszczową i mglistą. Brakowało leków. Żniwo zbierały grypa i zapalenie płuc. Wybuchały epidemie cholery. Tysiące nędzarzy chodziły niedożywione, panował szkorbut.
W 1855 r. Hinton Helper w swojej kronice „California the Land of Gold” szacował liczbę ofiar gorączki w latach 1849-55 na 16,5 tys. – połowę trupów przypisując morderstwom, samobójstwom i szaleństwu, a drugą wypadkom i często ekstremalnym warunkom pracy. Inne źródło mówi, że co piąty osadnik umierał bądź ginął w ciągu pół roku od przyjazdu.
Wytępić wszystkich Indian
Kalifornia była jedną z ostatnich krain obu Ameryk skolonizowaną przez Europejczyków. Hiszpańscy misjonarze i wojskowi dotarli tu dopiero w 1769 r. Populacja rdzennych mieszkańców liczyła wtedy około 300 tys. ludzi. Były to w większości osiadłe, zbieracko-łowieckie wspólnoty. Niemal każda dolina odznaczała się swoim dialektem, unikatową kulturą i systemem wierzeń. Tereny były tak rozległe, a bogactwo lasów tak obfite, że tutejsze ludy nie znajdowały powodów do rywalizacji. Żyły w pokoju.
Pomo znad jeziora Clear byli jedną z setek grup etnicznych. Słynęli z wyrobu zdobnych koszy. Gdy o poranku 15 maja 1850 r. do ich osady zbliżał się oddział białej milicji, wódz Ge-Wi-Lih w otoczeniu kilku wojowników wyszedł mu naprzeciw. Chciał załatwić sprawę polubownie, więc uniósł ręce do góry.
W 1850 r. Kalifornia została przyjęta do Unii jako 31. stan. Pierwszy gubernator Peter Burnett był otwartym zwolennikiem ludobójstwa. W sygnowanych przez niego dokumentach jest mowa o wojnie z Indianami w celu eksterminacji czy prowadzeniu działań zbrojnych aż do chwili, gdy rasa Indian zostanie doszczętnie wybita.
Parlament Kalifornii ustanowił, że żaden biały nie może zostać skazany za zabicie Indianina na podstawie zeznań niebiałych świadków. W ten sposób stan zapewnił bezkarność obywatelskich milicji w mordowaniu Indian. Najczęściej pretekstem do masakr był odwet – za zabicie żołnierza czy kradzież bydła lub koni. Tylko w 1851 r. rząd wypłacił milion dolarów w nagrodach za indiańskie skalpy.
Prawo dało też furtkę do handlu żywym towarem, zezwalając na adopcję indiańskich dzieci, która w praktyce oznaczała najczęściej porywanie ich.
Tamtego poranka biali przybyli nad jezioro Clear pomścić dwóch zabitych przez Indian traperów.
Ge-Wi-Lih z rękami w górze zawołał do nich z daleka: „Chcemy pokoju!”. W odpowiedzi został powalony strzałem w ramię. W ciągu następnych kilkunastu minut biali zamordowali około setki Pomo, w większości kobiet i dzieci. Pozostałe przy życiu maluchy zostały wyłapane z przeznaczeniem na sprzedaż.
Początki wielkich fortun
Przeciętni poszukiwacze złota popadali w coraz większe długi i żeby się z nich wydostać, zatrudniali się w coraz większych firmach wydobywczych. W połowie lat 50. górnictwo złota od Zatoki San Francisco po góry Sierra Nevada zdominowane zostało przez kilkanaście korporacji. Używały dewastującej środowisko metody wydobycia przy użyciu wody pod ogromnym ciśnieniem.
Na centrum gorączki wyrosło San Francisco, do niedawna malutki przyczółek misjonarski. Sporą część miasta zbudowano z drewna ze statków opuszczonych w porcie – większość przybyszów miała bilet w jedną stronę.
Tu żyli, bawili się i robili interesy coraz liczniejsi milionerzy. John Studebaker, zanim zbudował motoryzacyjne imperium w Pensylwanii, dorobił się na produkcji taczek dla górników. Henry Wells i William Fargo, twórcy działającego do dziś bankowego giganta, udzielali osadnikom lichwiarskich pożyczek.
A Levi Strauss, imigrant z Bawarii przysłany przez rodzinę, żeby otworzyć sklep, wkrótce zorientował się, że poszukiwacze gotowi są płacić krocie za porządne spodnie. Dziś centrala międzynarodowej korporacji odzieżowej Levi Strauss nadal mieści się w San Francisco, nieopodal pierwszego sklepu Straussa.
Sheldon Shufelt miał mniej szczęścia. Oszczędził nieco pieniędzy i ruszył w drogę powrotną do Nowego Jorku, znów przez Panamę. W dżungli zaraził się tropikalną chorobą. Zmarł w 1852 r., kilka tygodni po powrocie do żony i syna.
Długa lista ofiar złota
Samuel Brannan, który swego czasu wykupił wszystkie szpadle w Kalifornii, pierwszy tutejszy milioner, angażował się w kolejne przedsięwzięcia i coraz więcej pił. Coś w końcu poszło nie tak. Popadł w długi. Umarł w biedzie.
James Marshall / John Augustus Sutter / Samuel Brannan Fot. domena publiczna
James Marshall i John Sutter, którym nie udało się utrzymać odkrycia złota w tajemnicy, też skończyli żywoty po wielu nieudanych próbach rozkręcenia kolejnych interesów bez centa przy duszy.
Wódz Pomo Ge-Wi-Lih przeżył masakrę nad jeziorem Clear i zdał z niej relację kronikarzom. W 1870 r. w Kalifornii żyło już tylko 30 tys. Indian. Na początku XX w. – 16 tys. Wskutek mordów i ataków wojska zginęło kilkanaście tysięcy. Resztę wykończyły przywiezione przez białych choroby i głód, który zaczął zbierać żniwo, gdy kolejne akty prawne odbierały Indianom ich ziemie.
Gorączki złota nie przetrwały też niedźwiedzie. Na początku XIX w. populacja tutejszej odmiany grizzly liczyła ok. 10 tys. Najpierw zwierzęta zaczęli mordować ranczerzy, obawiając się ich ataków na bydło. Gdy przybywały fale osadników i pojawiły się niedobory żywności, grizzly zabijano na mięso. I dla rozrywki – jednym z najpopularniejszych „sportów” w osadach były walki pojmanych niedźwiedzi z bykami. Bookmacherzy zbijali na nich kokosy. Ostatni kalifornijski grizzly padł od strzału w sierpniu 1922 r.
Dziś jest symbolem Kalifornii uwiecznionym na jej fladze.
______________________________________________________________ گاو نر اینترنتی