Na Wyspach mieszka blisko milion emigrantów z Polski, którzy przybyli dla poprawienia swoich warunków życia tuż po 2004 roku. To blisko 20 tysięcy polskich urodzeń rocznie, dziesiątki tysięcy założonych i prosperujących polskich firm, sklepów, usług oraz zakupionych nieruchomości - dowód na to, że Polacy w zdecydowanej mierze wiązali i nadal wiążą swoją przyszłość z Wielką Brytanią. Dzisiaj wielu z nich zadaje sobie pytanie o przyszłość swoją i swoich bliskich, przyznając, że nie wiedzą do kogo mogliby zwrócić się z zaufaniem, kogo poprosić o pomoc i na kogo mogliby liczyć, jeśli dosięgnie ich kryzys...
Czy spotkałeś się z nieprzyjemnościami ze strony innych Polaków na emigracji?
Zapytani o wsparcie ze strony rodziny w Polsce wzruszają ramionami, uśmiechają się dwuznacznie lub odpowiadają, jak Adam Zamierski, że z „rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu, a prawdziwych przyjaciół poznaje nie w biedzie, ale kiedy w grę wchodzą pieniądze i wspólne interesy". Zamierski dodaje, że w obu przypadkach zawsze wychodzi się, jak „Zabłocki na mydle" i że liczyć powinno się tylko i wyłącznie na siebie, a z innymi wymieniać tylko uprzejmości i czasami dać się zaprosić na drinka lub odwzajemnić zaproszenie. Jego zdaniem Polacy na emigracji nie lubią się, nie darzą prawdziwymi przyjaźniami, natomiast są zazdrośni, zawistni oraz mistrzowsko wścibscy. Sam nie ma przyjaciół wśród Polaków na emigracji i uważa, że jest to niemożliwe, dopóki Polacy ni nauczą się szanować przede wszystkim samych siebie w rodzinie, w pracy, w domu i w relacjach międzyludzkich.
Dramat narodowy
- Kiedyś mówiło się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Ta prawda nadal funkcjonuje. Nawet na rodzinę często trudno jest liczyć, bo każdy jest zajęty tylko swoimi sprawami i myśli tylko o swoim interesie więc dlaczego się mamy dziwić, że Polacy sami dla siebie są wrogami. Nikt nikomu nie pomoże - przekonuje Adam Łąbęda, trzydziestosiedmiolatek, który na Wyspach mieszka od trzynastu lat. Łabęda uważa, że Polacy dyskryminują się w obrębie własnego narodu. Jego zdaniem zjawisko to jest bardzo widoczne szczególnie na emigracji. Wyjątek stanowi zryw narodowy w postaci zbiórek pieniędzy na leczenie chorych dzieci, ale i takie przypadki są mocno krytykowane przez rodaków. - Nie ma mowy o współpracy, o wspólnych interesach, o wieloletnich przyjaźniach. Jak tylko pojawiają się pieniądze, jak tylko komuś wiedzie się lepiej, natychmiast pojawia się zazdrość, zawiść, plotki i niekończące się historie kłamstw, oszczerstw. To nasz dramat narodowy. Nie mamy szacunku do samych siebie, a tyle wymagamy od Brytyjczyków - komentuje Michał Nowacki, który przekonuje, że potrafi uargumentować każdy z wymienionych przez siebie przypadków. Opowiada, że kiedy po pięciu latach pracy dla brytyjskiego pracodawcy podjął zatrudnienie na własny rachunek, a firma, w którą zainwestował swoje oszczędności zaczęła cieszyć się sukcesem, zaczęło powodzić mu się lepiej i z czasem stać go było na więcej niż przeciętnego emigranta z Polski, natychmiast stracił znajomych, którzy deklarowali się przyjaciółmi jego rodziny od wielu lat. - Najpierw pojawiła się zazdrość o dom, że nam się udało. Potem obrażanie na odmowę kolejnych pożyczek pieniędzy. Znajomi traktowali nas jak bank, tylko że my pożyczaliśmy duże sumy bez odsetek. Wreszcie nauczyliśmy się odmawiać, bo nie otrzymywaliśmy zwrotu pieniędzy na czas. Natomiast zawsze musieliśmy się o nie upominać. To było niezręczne. Zaczęły się więc niekończące się serie plotek, pomówień i kłótni. Przykre jest tylko to, że ów przyjaciele są chrzestnymi rodzicami naszej córki. Niestety nie będzie ich na Pierwszej Komunii Marianny. Odmówili przyjęcia zaproszenia. „Na złość mamie odmrożą sobie uszy" - uważa żona Nowackiego.
Lepiej nie trafić na Polaka
Polacy na emigracji chętnie wspominają swoje pierwsze lata i pokonywane trudności, stawianie pierwszych kroków na emigracji. Natomiast niechętnie przywołują wspomnienia wspólnego mieszkania z rodakami pod jednym dachem, doświadczeń płynących z pracy dla innych Polaków, otrzymywania pomocy na tzw. starcie. - Wspólne mieszkanie to dramat. Polacy oszczędzają na ogrzewaniu, prądzie, wodzie. Podbierają sobie jedzenie z lodówki, środki czystości i nawet papier toaletowy. Wyzyskują jedni drugich. Kłócą się i obgadują. Nie mają dla siebie szacunku. Polak chce się dorobić na Polaku. Znam rodziny, które do dziś mieszkają z dziećmi w jednym pokoju, a resztę pokoi w domu wynajmują nielegalnie, otrzymując jeszcze housing benefit. Tak żyją oczywiście nie wszyscy Polacy, ale to właśnie Ci wystawiają nam świadectwo - żali się Marta Oramus, fryzjerka, w Londynie mieszka od 7 lat. Podobnego zdania jest Beata Klimczak, która od czterech lat opiekuje się starszymi osobami. Chwali swoją prace i zarobki, jednak nie zawsze tak było. - Przyjechałam do Londynu do mojej koleżanki, takiej jeszcze ze szkolnej ławy, z rodzinnego miasta, z dziecięcych lat. Zaprosiła mnie do siebie. Zaoferowała pracę i mieszkanie. Miałam opiekować się jej roczną córką w czasie, kiedy Karolina przebywała w pracy. Byłam opiekunką, sprzątaczką, praczką, kucharką. Wszystkie te role należały do mnie. Dzieliłam pokój z dzieckiem. Tylko niedzielne popołudnia miałam wolne. Rano obowiązkowo przygotowywałam śniadanie i obiad dla wszystkich. I nie zarabiałam kroci. Kiedy poprosiłam o urlop, odmówiono mi. Potem straciłam pracę i mieszkanie w ciągu jednego dnia. Koleżanka nie zapłaciła mi za ostatni tydzień pracy. Po przyjaźni pozostał niesmak i rozczarowanie - wymienia Klimaczak.